Witajcie tutaj DEyON, tym razem, po obejrzeniu Hobbit: Bitwa Pięciu Armii, chcę przedstawić wam krotką, recenzję i przemyślenia na temat tego właśnie filmu. Bedzie to dyskusja z perspektywy widza, który zna książkę na której oparty został ten film, jak i inne dzieła Tolkiena, więc spodziewajcie się wielu porównań i trochę innego podejścia do recenzji. Oczywiście rozumiem, że kinematografia rządzi się własnymi prawami, i w przeciwieństwie do wielu krytyków rozumiem że pewne zmiany w fabule są niezbędne, aby przenieść książkę na ekrany kin. To by było na tyle wyjaśnień, a więc przejdźmy do recenzji filmu Hobbit: Bitwa Pięciu Armii.
Bitwa Pięciu Armii cierpi z powodu braku rozwoju postaci czy gdyż większość filmu skupia się na wygenerowanym za pomocą efektów specjalnych polu bitwy. Wszystko jest bezduszne i wydaje się bezcelowe. Sceny przedstawiające szaleństwo Thorina, są po prostu nudne, zwłaszcza kiedy przedstawiają jego halucynacje tonięcia w rzece ze złota. Z pewnością nie są to sceny obdarzone najlepszymi efektami specjalnymi jakie widzieliście w ostatnich lat, wyglądają po prostu sztucznie.
Otwierająca sekwencja zniszczenia Lake Town przez Smauga i jego walka z Bardem, to chyba najlepsze aspekty całego filmu, bo sama tytułowa walka pięciu armii nie powala ani efektami specjalnymi, ani rozmachem, ani tempem akcji, ani choreografią.
Jeśli chodzi o zmiany w stosunku do materiału źródłowego, czyli książki Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”, to nie będę się czepiał wszystkiego bo jest ich zbyt wiele. Sporo zmian jest konieczne bo film wymaga innego sposobu opowiadania fabuły, ale większość jest głupia i bezsensowna, pozbawiając film magii, jaką posiadała książka. Cała poboczna wyprawa Gandalfa do Dol Guldur mi nie przeszkadzała, fajnie było zobaczyć Galadrielę i Saurumana w akcji, w porównaniu z nudną bitwą, która rozgrywa się późnej w filmie. Moim zdaniem wątek uwięzienia Gandalfa to przykład na połączenie dobrej muzyki, akcji i nastroju – jednym słowem, przykład na to jak zrobić dobrze coś czego nie było w książce. Natomiast w ogromnej mierze przeszkadza mi usunięcie z filmu Drozda, który pełni główną rolę w książce! Ptak ten najpierw naprowadził hobbita na pomysł, jak odnaleźć tajne wejście, a później przekazał Bardowi informację o tym, jak zgładzić Smauga. Chodzi tutaj o symbolizm, sam ptak przypomniałby, że oglądamy magiczną opowieść w której wszystko jest możliwe, a główni bohaterowie nie są wszechmocni. Największym okrucieństwem jest jednak to jak film Bitwa Pięciu Armii potraktował postać Beorna (to ten gość zmieniający się w niedźwiedzia), już sama charakteryzacja postaci była godna pożałowania. O tym jak Peter Jackson dał klapy z wątkiem Beorna mówiłem już przy okazji recenzji Pustkowia Smauga, jednak miałem nadzieję, że przynajmniej w 3 części Beorn zostanie potraktowany z należytym szacunkiem. Niestety ogromnie się pomyliłem. Już wyjaśniam. W książce, to właśnie przybycie Beorna przechyla szalę zwycięstwa na korzyść zjednoczonej armii przeciwko orkom. To Beorn zabija przywódcę orków. Wyobraźcie sobie jak mogła wyglądać scena kiedy ogromny niedźwiedź przedziera się przez amię orków i stawia czoła ich przywódcy. Zamiast tego dostaliśmy 10 sekundową sekwencje w której orzeł zrzuca Borna z góry niczym spadochroniarza – i tak długo mieliśmy okazję oglądać Beorna w Bitwie Pięciu Armi, przez całe 10 sekund albo mniej! Przywódca orków zostaje zabity przez Legolasa, którego nie powinno być w tym filmie, w nafaszerowanej efektami specjalnymi, sztucznej sekwencji wygibasów i akrobacji.
Tauriel, elfka, grana przez Evangeline Lilly w Bitwie Pięciu Armii, o ile ta wymyślona na potrzeby filmu postać wprowadzała coś więcej w Pustkowi Smauga niż wyłącznie urozmaicenie dla zdominowanej przez mężczyzn obsady to w Bitwie Pięciu Armii staje się typową damą w opałach i jej rola ogranicza się najczęściej do wpadania w tarapaty i płaczu. Fabuła w Bitwie Pięciu Armii, podąża za jej dwuwymiarowym wątkiem miłosnym, który oparty jest na dwóch rozmowach z poprzedniego filmu, po których elfka i krasnolud zakochują się w sobie… wszystko dlatego, że jeden z męskich bohaterów musiał mieć jakikolwiek wątek miłosny, który po prostu był zbyt naiwny, aby widzowie poczuli się emocjonalnie związani i zasmucili się ze śmierci jednego z kochanków, w przedstawionej w super slow motion scenie, tak jakby jakimś cudem dało się ją przegapić.
Bitwa Pięciu Armii za bardzo stara się oddać powagę i epickość trylogii Władca Pierścieni, z która przegrywa niemal na każdym polu. Porównując Bitwę Pięciu Armii z Bitwą o Helmowy Jar, czy bitwą która toczyła się na polach Gondoru, widać jak blado wygląda Hobbit, który jest przewidywalny do bólu w każdym momencie filmu, a samym walkom toczonym na polu bitwy brakuje emocjonalnej stymulacji, która wprowadziłaby prawdziwe napięcie do akcji. Bitwy w Dwóch Wieżach i Powrocie Króla były wciągające, bo interesowały nas losy bohaterów, a same sekwencje walki były przeplatane wartościowymi scenami budującymi bohaterów. W Hobbicie jedyne takie sceny w których czujemy jakieś emocję towarzyszą Bilbowi, jednak to nie wystarcza, aby zaangażować się w to co widzimy na ekranie.
Bitwie Pięciu Armii brakuję rozsądnego tempa narracji, materiał na którym zostały oparte te 3 filmy to krótka opowieść dla dzieci. Trylogia Hobbita prezentuje się następująco: pierwsza część wydawała się zbyt wolna (dla mnie to najlepsza część, nie dlatego, że jest najbardziej wierna oryginałowi, ale dlatego, że bohaterowie i tło opowieści jest wiarygodne). Druga część była w miarę zbalansowana ale z nieudanym zakończeniem, które jest zamknięte w pierwszych 10 minutach ostatniej części. Trzecia część to sama akcja od początku do końca. Zatem automatycznie nasuwa się myśl, że Hobbit to materiał na 2 a nie 3 filmy. Należało skrócić pierwszą część i połączyć ją z drugą, natomiast sekwencja walki ze smokiem i zniszczeniem Lake Town powinna być zawarta w jednym filmie a nie sztucznie rozdzielona. W ten sposób rozkład akcji, durnych wątków pobocznych i na siłę dodanych elementów drastycznie by się zmniejszył, tym samym poprawiając jakość i odbiór całości.
Do kilku zalet jakie dostrzegam, wśród tak dużego zmarnowanego potencjału, jest niezwykle dobrze zagrana główna rola Martina Freemana, który wciela się w postać Bilba oraz jego troska i dialogi z Thorinem. To jedyne momenty w tym filmie kiedy czuć jakieś prawdziwe emocje z którymi widzowie mogą się utożsamić. Oczywiście pozostali aktorzy też wypadają dobrze i widać, że próbują wycisnąć co się da z marnego scenariusz z którym przyszło im pracować. Zakończenie filmu ma jedną zaletę, ale ma jeszcze większą wadę o której powiem najpierw. Do tego jest to bardzo durna wada z punktu widzenia spójności fabuły. Mianowicie Gandalf, który już wie, że Sauron powrócił wyznaję na końcu filmu Bilbowi, że od początku wie o jego pierścieniu, ale co dziwne jakoś nie może się zorientować, że to chodzi o pierścień, którego szuka Sauron z którym to niedawno stoczył walkę. Do tego w Drużynie Pierścienia Gandalf całkowicie zapomina o tym, że Bilbo ma jakikolwiek pierścień, a kiedy to odkrywa dalej nie może powiązać tego z faktem, że jest to pierścień Saurona. Więc Gandalf wyrusza do biblioteki w Gondorze przypomnieć sobie kim był Sauron, bo jego też najwyraźniej zapomniał. Głupia dziura w fabule, która nie trzyma się kupy i nie powinna mieć miejsca. Z drugiej strony, z punktu widzenia obu trylogii, ostatnia cześć trylogii Hobbita bardzo dobrze i naturalnie przechodzi w pierwszą cześć trylogii Władcy Pierścieni, co z pewnością spodoba się tym, którzy lubią robić sobie maratony filmowe i zechcą obejrzeć wszystkie 6 filmów pod rząd. Wszystkie 6 filmów tworzą spójną całość, z nieco gorszym młodszym bratem i bardziej doświadczonym i uznawanym starszym bratem.
To była moja recenzja i przemyślenia dotyczące filmu Hobbit: Bitwa Pięciu Armii. Jeżeli macie własne spostrzeżenia na temat filmu to zostawiajcie wasze uwagi w komentarzach. Do tego nie zapomnijcie subskrybować mojego kanału: https://www.youtube.com/user/deeeyon i zostawić łapki w górę.
Leave a Reply